Wycieczka do Szczawnicy

Wyobraź sobie, że biegniesz po dachu wieżowca. Pod pachą masz walizkę z diamentami, za plecami mrowie policjantów. Szaleńczy bieg nieuchronnie przybliża Cię do krawędzi. Na horyzoncie pojawia się śmigłowiec Twojego wspólnika. Kilkanaście kroków dzieli Cię od zwisającej zen drabiny. Krople potu spływają Ci po twarzy, kule świszczą wokół głowy, wrzaski funkcjonariuszy odbijają się od każdej możliwej powierzchni! Jeszcze tylko kilka kroków! Przyjemny zapach prochu i benzyny przyspiesza i tak zawrotne bicie serca…skaczesz! Wyciągnięty niczym drapieżny kot z amazońskiej dżungli w niemym akcie ataku, lecisz jakby w zwolnionym tempie. Twoje palce już prawie czują chropowatą powierzchnię ogumowanych szczebelków….
– NA BOGA, ZOBACZ KTÓRA GODZINA, JESZCZE JESTEŚ W ŁÓŻKU?!

No, to diamenty będą musiały poczekać. Szybki prysznic, szybkie śniadanie, ostatnie szybkie „dopakowanko”, szybki spacerek na autobus, w końcu odjazd. Tak rozpoczęła się jedyna i niepowtarzalna wycieczka do Szczawnicy.
Zakwaterowanie mile nas zaskoczyło – łóżka nie skrzypiały, były wygodne, pod nimi nie mieszkały żadne wielonożne, ohydne insekty, jak dla mnie bomba. Lodówka działała jak powinna, żadna z kuchenek nie miała zamiaru wybuchać, prąd nie kopał, toaleta nie próbowała nikogo pożreć…no pięć gwiazdek, apartament!
Góry również były dla nas przyjazne. Wycieczkowicze nie natknęli się na żmije (co najwyżej komary i kleszcze, nie wiem co gorsze!), tudzież inne, większe i jeszcze bardziej przyjazne zwierzątka – niedźwiadunie czy inne wilczurki…W każdym razie, każdy z nas miał okazję do sprawdzenia swej zwinności, kondycji i tężyzny fizycznej. W ostateczności okazało się, że jesteśmy grupą silna i wytrzymałą, z niebywałą wręcz wytrwałością pokonującą górskie szlaki. Jednakże, zabrakło troszeczkę pierwszej z wymienionych cech, co poskutkowało dwoma uszkodzonymi kolanami, na szczęście(w nieszczęściu) – u dwóch, nie jednej, koleżanek. Krótki postój i ciągnące się wiekami narzekanie doskonale obrazuje cierpienie naszych kochanych biedaczek (a przez ciągłe jęczenie – całej grupy).
Po powrocie ze szlaku przychodził czas na ostateczne przygotowania do ostatecznego melanżu. Zakupy w centrum miasta oraz jego częściowe zwiedzanie poprzedzało powrót do naszej bazy wypadowej. A tam – ostra zabawa bez ograniczeń przy soku i chipsach (raz nawet bawiliśmy się przy karaoke, piekąc nad ogniskiem kiełbaski!) do całej 22! O tak!
Bawiliśmy się świetnie, aż żal było wracać. Szkoda tylko, że to nasza jedyna, dłuższa wycieczka. Taką młodzież powinno się siłą pchać na salony! 🙂